wtorek, 18 stycznia 2011

Rozważania

Ja już sama nie wiem co robię, co myślę, co czuję.  Jestem tym strzępem materiału, podartego materiału, rozczłonkowanego na miliony mniejszych kawałków, poszarpanych z wystającymi nitkami, w który ktoś spuścił się w nocy ..

Pamiętam czytałam ostatnio jakiś artykuł, czy może było to z wykładu na którym byłam z Pauliną...sama nie wiem, w każdym razie pamietam, że była to rozprawa o pięknie, o tym, że jawi się ono człowiekowi tak doskonałe i tak  idealne, iż każdy w obliczu bezpośredniej konfrontacji z nim odnajduję  w sobie pierwotną i naturalna potrzebę destrukcji owego piękna. Tak to była kwintesencja wykładu na temat utworu Żeromskiego, w którym autor przedstawił siebie samego jako zuchwalczego chłopca, zafascynowanego pieknem wazonu do tego stopnia iż pojawiła sie w nim diabelska pokusa  natychmiastowego unicestwienia wazonu. Tej potrzebie Żeromski ulega jego walka z samy sobą zakończyła się fiaskiem moralności.  Utworowi temu autor nadał tytuł Grzech.

Być może własnie w każdym człowieku pojawia się taka niszczycielska moc, być może każdy z nas nieustannie zmierza do destrukcji, do owego grzechu, do dna naszego jestestwa, do upadk. Być może piekno i ideały tylko potęgują tą moc. Być może człowiek z racji świadomości bycia dziełem niedoskonałym w konfrontacji z dosonałością z pięknem, które jawią mu się natychmiast ze swoim oślepiającym blaskiem jeszcze bardziej owe przywary swej człowieczej niedoskonałości jeszcze bardziej firtruje je z podświadomości w świadomość, żeby na końcu uruchomić cały proces działania, działania destrukcyjnego, niszczycielskiego, działania kresu.
Świeca płonie , ale kiedyś gaśnie, piękno z natury subiektywne gaśnie równie subiektywnie, ale obiektywnie jednak w swoim subiektywiźmi zawsze gaśnie, świeca wypala się, sięga kresu, zmierza do destrukcji.

Czy nie jesteśmy jak te świece, które się wypalają, czy nie jesteśmy jak niebo, które nie zawsze owiane jest błyskiem promieni słonecznych, które nie jawi się niebieskie każdego dnia ???? Czy nie jesteśmy jak ten kwiat, który przecież kiedyś zwiędnie, czy nie więdniemy statystycznie kilkakanaście razy w ciągu życia, czy nie więdniemy jako populacja ludzka kilkadziesiąt milionów razy czy nawt bilionów razy zmierzając do nieskończoności???? Czy nie jesteśmy jak deszcz, jak jego krople, które swój lot wieńczą rozbryzganiem się na inne mniejsze kawałeczki, mikroatomiki wody, rozstrzaskując się o chodniki, o drzewa, skały, o wszystko zmierzając do nieskończoności???????
Wszystko zmierza od początku do końca, wszystko swoj koniec posiada, nic nie zakłada trwałości, wieczność jest tylko mitem obiecywanym przez wyznania religijne, aby zwabić swoich wyznawców. Natura ma kres, natura ma swój koniec, człowiek i jego byt się kończą, człowiek umiera .  Słońce wypala się, a za około 5 miliardów lat w jądrze Słońca zacznie brakować wodorowego paliwa, podtrzymującego słoneczny żar, i zacznie się ono kurczyć. Jednocześnie będzie wydzielało energię do pozostałych warstw słonecznego globu, który ulegnie podgrzaniu i wejdzie w fazę rozszerzania. Minie zaledwie następny milion lat, a nasze Słońce stanie się czerwonym olbrzymem. Będzie tak wielkie, że sięgnie orbity Ziemi, niszcząc wszelkie życie na naszej planecie. W tym samym czasie jego jądro osiągnie zaledwie 2 procent początkowych rozmiarów i będzie już tak gorące, że rozpocznie się w nim seria wybuchów, które rozerwą ginące Słońce, obdzierając jądro z otaczających je warstw materiału. Zostanie on odrzucony w eksplozji, tworząc mglistą obwódkę – mgławicę planetarną. Jądro zaś uspokoi się i pozostanie gorącym, gęstym białym karłem, który powoli wystygnie i zgaśnie.


 Ku końcowi zmierza świat swoim pierwotnym naturalnym biegiem. Jesteśmy cześcią tego świata powinniśmy wdrukować sobie , wryć we własne zakute człowiecze głowy, że koniec jest nieunikniony. Czy to nie jest oczywiste ????



Piękną róże każdy chce zerwać lub zdeptać, czy nie byłam dla Ciebie piękną różą, czy Ty mnie zerwałeś i podeptałeś, czy nie okazało się tak , że uległeś Żeromskiemu grzechowi destrukcji, tej pierwotnej sile, która wciaż szeptała Ci "Zniszcz, zniszcz", której nawet nie uświadomiłeś sobie...


Końców było kilkanaście, ale były i wciąż są i będą, bowiem my też zmierzamy od początku do końca.

Już nawet moje ciało, wyobrażenie jego ulegającego rozkoszy w objęciach innego ciała, w objeciach niesprecyzowanych dłoni, w objęciach innego męskiego twory świata Cię nie przeraża, już nawet poczucie końca Cię nie zatrzymuje, bo do końca przywykliśmy tak bardzo.

Nie wiem czy szmatę , którą jestem, tą rozdartą na strzępy twoimi dłońmi da się jeszcze kiedykolwiek pozszywać. Ciebie zapewne to nie obchodzi, może jeszcze raz podniesiesz strzępki tej szmaty i spuścisz się w nią wieczorem, żeby na rano po wytarciu się w nią raz jeszcze znów wyrzucić w kąt.

 Umarłam emocjonalnie, jestem statkiem widmo, dryfującym w otchłani ciemnego morza, nie mam  żadnego obranego kierunku, załoga utonęła, burta się rozpada...a sztorm zbliża się nieubłagalnie, wiatr tężnieje w swej mocy i sile...

Wiatr wieje, boję się tego dźwięku... nie lubię tego hałasu , tego odgłosu pustki ryczącej,

i czekam aż mnie dopanie jego niszczycielska moc....

i boję się tego końca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz