wtorek, 18 stycznia 2011

Rozważania

Ja już sama nie wiem co robię, co myślę, co czuję.  Jestem tym strzępem materiału, podartego materiału, rozczłonkowanego na miliony mniejszych kawałków, poszarpanych z wystającymi nitkami, w który ktoś spuścił się w nocy ..

Pamiętam czytałam ostatnio jakiś artykuł, czy może było to z wykładu na którym byłam z Pauliną...sama nie wiem, w każdym razie pamietam, że była to rozprawa o pięknie, o tym, że jawi się ono człowiekowi tak doskonałe i tak  idealne, iż każdy w obliczu bezpośredniej konfrontacji z nim odnajduję  w sobie pierwotną i naturalna potrzebę destrukcji owego piękna. Tak to była kwintesencja wykładu na temat utworu Żeromskiego, w którym autor przedstawił siebie samego jako zuchwalczego chłopca, zafascynowanego pieknem wazonu do tego stopnia iż pojawiła sie w nim diabelska pokusa  natychmiastowego unicestwienia wazonu. Tej potrzebie Żeromski ulega jego walka z samy sobą zakończyła się fiaskiem moralności.  Utworowi temu autor nadał tytuł Grzech.

Być może własnie w każdym człowieku pojawia się taka niszczycielska moc, być może każdy z nas nieustannie zmierza do destrukcji, do owego grzechu, do dna naszego jestestwa, do upadk. Być może piekno i ideały tylko potęgują tą moc. Być może człowiek z racji świadomości bycia dziełem niedoskonałym w konfrontacji z dosonałością z pięknem, które jawią mu się natychmiast ze swoim oślepiającym blaskiem jeszcze bardziej owe przywary swej człowieczej niedoskonałości jeszcze bardziej firtruje je z podświadomości w świadomość, żeby na końcu uruchomić cały proces działania, działania destrukcyjnego, niszczycielskiego, działania kresu.
Świeca płonie , ale kiedyś gaśnie, piękno z natury subiektywne gaśnie równie subiektywnie, ale obiektywnie jednak w swoim subiektywiźmi zawsze gaśnie, świeca wypala się, sięga kresu, zmierza do destrukcji.

Czy nie jesteśmy jak te świece, które się wypalają, czy nie jesteśmy jak niebo, które nie zawsze owiane jest błyskiem promieni słonecznych, które nie jawi się niebieskie każdego dnia ???? Czy nie jesteśmy jak ten kwiat, który przecież kiedyś zwiędnie, czy nie więdniemy statystycznie kilkakanaście razy w ciągu życia, czy nie więdniemy jako populacja ludzka kilkadziesiąt milionów razy czy nawt bilionów razy zmierzając do nieskończoności???? Czy nie jesteśmy jak deszcz, jak jego krople, które swój lot wieńczą rozbryzganiem się na inne mniejsze kawałeczki, mikroatomiki wody, rozstrzaskując się o chodniki, o drzewa, skały, o wszystko zmierzając do nieskończoności???????
Wszystko zmierza od początku do końca, wszystko swoj koniec posiada, nic nie zakłada trwałości, wieczność jest tylko mitem obiecywanym przez wyznania religijne, aby zwabić swoich wyznawców. Natura ma kres, natura ma swój koniec, człowiek i jego byt się kończą, człowiek umiera .  Słońce wypala się, a za około 5 miliardów lat w jądrze Słońca zacznie brakować wodorowego paliwa, podtrzymującego słoneczny żar, i zacznie się ono kurczyć. Jednocześnie będzie wydzielało energię do pozostałych warstw słonecznego globu, który ulegnie podgrzaniu i wejdzie w fazę rozszerzania. Minie zaledwie następny milion lat, a nasze Słońce stanie się czerwonym olbrzymem. Będzie tak wielkie, że sięgnie orbity Ziemi, niszcząc wszelkie życie na naszej planecie. W tym samym czasie jego jądro osiągnie zaledwie 2 procent początkowych rozmiarów i będzie już tak gorące, że rozpocznie się w nim seria wybuchów, które rozerwą ginące Słońce, obdzierając jądro z otaczających je warstw materiału. Zostanie on odrzucony w eksplozji, tworząc mglistą obwódkę – mgławicę planetarną. Jądro zaś uspokoi się i pozostanie gorącym, gęstym białym karłem, który powoli wystygnie i zgaśnie.


 Ku końcowi zmierza świat swoim pierwotnym naturalnym biegiem. Jesteśmy cześcią tego świata powinniśmy wdrukować sobie , wryć we własne zakute człowiecze głowy, że koniec jest nieunikniony. Czy to nie jest oczywiste ????



Piękną róże każdy chce zerwać lub zdeptać, czy nie byłam dla Ciebie piękną różą, czy Ty mnie zerwałeś i podeptałeś, czy nie okazało się tak , że uległeś Żeromskiemu grzechowi destrukcji, tej pierwotnej sile, która wciaż szeptała Ci "Zniszcz, zniszcz", której nawet nie uświadomiłeś sobie...


Końców było kilkanaście, ale były i wciąż są i będą, bowiem my też zmierzamy od początku do końca.

Już nawet moje ciało, wyobrażenie jego ulegającego rozkoszy w objęciach innego ciała, w objeciach niesprecyzowanych dłoni, w objęciach innego męskiego twory świata Cię nie przeraża, już nawet poczucie końca Cię nie zatrzymuje, bo do końca przywykliśmy tak bardzo.

Nie wiem czy szmatę , którą jestem, tą rozdartą na strzępy twoimi dłońmi da się jeszcze kiedykolwiek pozszywać. Ciebie zapewne to nie obchodzi, może jeszcze raz podniesiesz strzępki tej szmaty i spuścisz się w nią wieczorem, żeby na rano po wytarciu się w nią raz jeszcze znów wyrzucić w kąt.

 Umarłam emocjonalnie, jestem statkiem widmo, dryfującym w otchłani ciemnego morza, nie mam  żadnego obranego kierunku, załoga utonęła, burta się rozpada...a sztorm zbliża się nieubłagalnie, wiatr tężnieje w swej mocy i sile...

Wiatr wieje, boję się tego dźwięku... nie lubię tego hałasu , tego odgłosu pustki ryczącej,

i czekam aż mnie dopanie jego niszczycielska moc....

i boję się tego końca...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Taniec

"No cóż, życie to ciągła maszkarada poszukiwań, ekspresja tańca emocji z racjonalizmem, można czasem nie złapać taktu, pogubić kroki, złamać obcas, który sprawia, że twardo stoimy na ziemi. I choć często muzyka się powtarza, nie rezygnujemy i tańczymy dalej...ja zatańczyłam, on zatańczył,może oboje do nieznanego rytmu, cóż skręcilismy tylko kostki...
A wszystko chyba dlatego, że "Kropla miłości znaczy więcej niż ocean rozumu."
Dla tej kropli chyba każdy "tańczy". Tylko trzeba umiejętnie dobierać partnerów, żeby ten taniec nie był ostatnim w życiu.
Bo w życiu trzeba tańczyć !"

Tak właśnie się między Nami skończyło, między mną i moim Arabem. On grał mi arabskie rytmy, a ja gubiłam kroki i nie znałam taktu. Próbował mnie nauczyć jak się tańczy do tej jego dziwnej muzyki, ale nie pozwalałam. Kulturowość moja tak mnie zniewoliła, że tempo i ślepo byłam wstanie powstarzać tylko wyuczone, wdrukowane w jaźń  ruchy. Stałam się już chyba tylko zaprogramowanym na wolność robotem, który nawet w imię własnego szczęścia i miłości, nie potrafi zmienić własnych przyzwyczajeń....

Jestem w związku z Egipcjaninem, a raczej wypadałoby napisać, byłam w związku z Egipcjaninem...Ma na imię Rami, ma 22 lata. Ja mam 26 lat. Jak on sam o sobie mówi jest półproduktem, bowiem matka jego jest Polką, a ojciec Egipcjaninem. Ojciec zmarł jednak, kiedy Rami miał 6 lat. Bardzo ciężko to wspomina, zawsze marzył o ojcu, tak jak o zostaniu w przyszłości wielkim arabskim producentem muzycznym. To chyba jego dwa największe marzenia. Mężczyzna wrażliwy, kochający muzykę i Egipt. Mężczyzna z przeszywającym spojrzeniem, z pozoru nie wydaje się być bożyszczem kobiet, z pozoru nie jest wcale aż taki przystojny, ale wystarczy, że spojrzy na kobietę, która akurat mu wpadła w oko i którą chcę uwieść, żeby jego moc położyła ją przed Nim na kolana. Jego oczy są tak przeszywające i głebokie, że ich czarowi ulega dosłownie każda niewiasta. Usta duże, ponętne i kształtne, włosy- bujna czupryna loków. Zawadiackie spojrzenie i loki, to chyba najgenialniejsze i najdoskonalsze połączenie.

Uwiódł mnie grając przepięknie na gitarze takty hiszpańskiego flamenco, energicznie przeskakując palcami po strunach gitary, a w najwyższych akordach tej dzikiej, namiętnej muzyki, strzelając z nich tak głośno, dynamicznie i szaleńczo, że pomiędzy nogami natychmiast zrobiło mi się mokro, a fala podniecenia ogarniając całe moje ciało, aż po czubki palców u nóg, doszła po same gardło, pozwalając mi tylko szybko i głośno połknać slinę. Powiedzieć natomiast nie mogłam nic, ta sama fala podniecenia bowiem blokowała każdy dźwięk, który chciał wyrwać się z mojej zaciśniętej krtani, a krtań drżała i drżała, ja cała drżałam i rozpływałam się w takt tego flamenco i w takt tych zwinnych palcy, pieszczących to znowu szarpiących struny tej gitary. Gitary, którą on pieścił i dotykał jak kobietę, kobietę, którą już tamtego wieczoru chciałam być.
Chciałam natychmiast podejść i oddać mu się bez słów. Oddać całą siebie, każdy centymetr mojego ciała poddać woli jego dłoni, każdy skrawek duszy oddać w jego władanie, bez względu na wszystko.
Pamietam do teraz całkiem wyraźnie ten obraz, on siedzący na łóżku, z tą gitarą, tą burzą loków i tym jego zawadiackim, przeszywającym, uwodzicielksim spojrzeniem. I te jego cudowne zwinne palce, które tak wprawnie poruszały się po strunach tej gitary i które dla mnie były obietnicą rozkoszy.  Pamiętam doskonale siebie, jak stalam tam pomiędzy korytarzem, a jego pokojem opierając się o futrynę, z tymi wyzywającymi umalowanymi szminką w kolorze ostrej,klasycznej czerwieni ustami, błyskiem podniecenia i ekscytacji w oczach, w tej fikuśnej, tak bardzo dopasowanej do biodej mini i czarnych szpilkach. Pamiętam doskonale siebie chłepcącą ten jego obraz kropla po kropli. I wpadłam jak śliwka w kompot, zakochałam się. Od pierwszej chwili, kochałam go całą sobą. I wiem, że nie zdarza się często.
I nasz koniec, wtedy kiedy złamałam obcas, bo takt tej muzyki, rzeczywiście jak on sam obiecywał będzie trudny... i rzeczywiście był...


I po 5 miesiącach od naszego rozstania wrócił.

Planowałam długo iść do Niego, zapukać w drzwi, wybaczyć mu. I wreszcie nadszedl ten dzień. 22.12.2010 roku, kiedy to wstałam dość późno. Szybko jednak bez zbędnych przygotowań ubrałam się, zjadłam obiad, umalowałam i wyszłam. Było zimowe, piękne popołudnie. Śniegu od cholery i jeszcze trochę, z trudnem mogłam trzymać się na nogach w swoich butach "skrzatkach" na ślizgiej nawierzchni ulicy. Wypuszczając dymek za dymkiem ciepłego powietrza ze swoich nozdży i ust, toczyłam za sobą po śniegu ciężką dość walizkę,wypchaną rzeczami do zwrotu dla koleżanek. Niektóre z nich w wyniku mojej opieszałości czekały na ten moment pare lat. W walizce, która nota bene należała do Izy były bowiem: bluza Agnieszki, którą pożyczyłam chyba na 3 roku, buty Agnieszki, pożyczone w zasadzie całkiem niedawno i cudowne niebieskie spodenki w białe serduszka należące do Katrzyny, w sam raz na zimowe śniegi, które miałam wymienić minionego lata na mniejszy rozmiar w Zarze.  Było zimno, śnieżno i biało. Zmierzałam tak więc z tą walizką na stację PKP, cała pełna obaw, cała pełna myśli, które kolowały się pod skorupą czaszki. Ile we mnie było nadzieji, ile niepewności. Otworzy czy nie otworzy? Pytałam samą siebie w nieskończoność. Pociąg w wyniku śniegów, które sparaliżowały niemalże całą Polskę tej zimy, jak zwykle był opóźniony. Czekałam więc 40 minut, wyrok wydany przez Ramiego na mnie opóźniał się coraz bardziej. Wreszcie z megafonu zapowiedziano gotowość do odjazdu podstawionego na drugim peronie pociągu osobowego z Wronek do Poznania. Siedziałam już wygodnie i chuchałam na zaszronione okno, gdy pociąg ruszył. Za oknem przelatywały dobrze znane obrazy pól, lasów i domostw. Piekne pokryte lodem stawy, oszronione konary drzew, pola przykryte białym puchem. Szklane, jakby przezroczyste niebo, swoim lekkim, prawie wyblakłym błekitem stapiało się z iskrzącą białością śnieżnych pól, a pożółkłe piuropusze trzcin uginały się pod cieżarem sopli lodu i szronu. Jechałam tak tym pociągiem zatopiona w tym oszronionym białym i czystym widoku zza okna, zatopiona w swoich myślach. Wydawały mi się one takie znane, tak bliskie, niepewność i nieszczęście jawiła mi się tak tożsama z moim jestestwem.  Na dworcu w Poznaniu wysiadłam, umówiona byłam z Katarzyną w Minodze na ulicy Nowowiejskiego, w klubie, z którego nie raz wychodziłam pijana nad ranem podczas swoich studiów. W kieszeni miałam dziś sporo gotówki. Ciągnąc nadal balast w postaci walizki, znacznie spóźniona, postanowiłam udać się jednak wpierw do krawcowej, gdzie 2 tygodnie temu oddałam do naprawy fioletową sukienkę River Island, którą to rozdarłam dokładnie rok temu. Imprezowałam wtedy u Pauliny w pokoju 418 akademika Hanka. Sukienka ledwo co zakupiona uległa zniszczeniu jeszcze tego samego dnia. Rozdarcie jej wywolało we mnie wtedy gromki płacz i histerię, a moja psychika rozdarła się wtedy doszczętnie jak fiolet tej sukienki. Sukienka przeleżała rozarta cały rok w szafie, a teraz gotowa czekała na mnie u krawcowej, której to warsztat krawiecki znajdował się na ulicy Kochanowskiego, dokładnie tej, na której zamieszkuje moja miłość. To chyba jakiś symbolicyzm mojego życia, na który powinnam zwracać baczniej uwagę.  Wymieniając więc żarty z Panią krawcową "Okularnicą" odebrałam wreszcie ukochaną fioletową, owianą sławą rozpaczy moją  sukienkę żałości. Była nowa i cała. Skierowałam się w stronę domu Ramiego, po czym udałam sie w stronę Akademika "Hanka", mieszczącego sie na Alejach Niepodległości. Przechodząc pod ogromnymi kolumnami, otworzywszy wielkie drzwi wejściowe i wymieniwszy się powitaniem z portierem zostawiłam u niego na portierni zbędny balast w postaci walizki. Po czym szybko pobiegłam do Minogi. Otworzyłam drzwi. W klubie wśród drewnianej podłogi, drewnianych krzeseł i stolików, barokowego piękna kobiet, ktorych nagość jawiła się na ściennych obrazach, unosił się półmrok oświetlany tylko językami świeczek zapalonych na każdym z okragłych stolików. Czerwień świątecznych chusteczek biła po oczach, a z głośników dobiegały już dawno znienawidzone  popowe świąteczne hity. Kachny nie było,ale po chwili zadzwoniła i rozkazała donośnym, zdecydowanym tonem zamówić sobie kawę, za którą już wiedziałam, że nie zapłaci. Nie śmiałabym nawet prośić. Podeszłam więc do baru i poprosiłam o dwie rozpuszczalne z mlekiem. Po chwili dierżąc już w dłoni te dwie gorące kawy, zmierzałam w podziemia Minogi, gdzie przebywała Kachna. Krzyczałam już do niej z oddali:
-Do jakich czeluści piekelnych mnie zawiodłaś kochana !!!
Ubrana była w turkusowy żakiet, który niesamowicie kontrastował z jej pofarbowanymi minionego lata na blond wlosami i czerwoną szminką. Siedziała tam z paczką papierosów na stole i jednym w dłoni.
Wymienilyśmy żale. O życiu, mężczyznach, naszej pustce. Opowiadała o zmarnowanych nadziejach, o doktoracie, którego nie chcę jej się pisać, o sensie życia jakim jest jej nowy mężczyzna- alkoholik, chory psychicznie ze zdiagnozowaną dwubiegunówką. O tym, że jest jej sensem życia, że zapożyczyła się u Niego i żyje na jego koszt.
-A Ty nie masz pożyczyć jakiejś kasy, nie?-zapytała.
-Nie , nie mam. Jestem w długach. Sama spłacam-odpowiedziałam wymijająco.
-Kupisz drugą kawę?-zapytała ponownie.
-Nie, mam wyliczone na wszystko, a musze iść jeszcze odebrać kosmetyki od koleżanki.-
-Kurwa, co za bida-odrzekla.
-Kurwa, masakra-zgodzilam się.

Nie miałyśmy więc juz nawet co pić, pogrążyłysmy się dalej w rozważaniach o beznadziejności swoich mężczyzn, mojego Ramiego, które ma mnie w dupie, i jej Jędrzeja, który też ma ją w dupie i poza tym jeszcze chleje. Poradziłam się czy jechać do Egiptu, czy zostać i grac w teatrze. Oczywiście rada Katarzyny nie rozwiała moich wątpliwości, ale o czymś trzeba było rozmawiać. A rozmowa ewidentnie nie kleiła się. Mamy tak z Kachną, że po długich przerwach i milczeniu pomiędzy Nami wytwarza się swego rodzaju krępacja i każda z Nas przyjmuję jakąs pozę.
-Zjem sobie cukier. Chociaż coś cukier, zajebiście, że dają chociaż cukier w kostkach.- cynicznie zauważyłam gryząc kostkę barowego cukru i patrząc kątem oka  w pustą szklankę.
Katarzyna wybuchla gromkim śmiechem.
-To co zbieramy się nie?- zapytała.
-No tak zbieramy-odparłam.

Zaczęłyśmy się ubierać żwawo, poprawiłyśmy makijaże w toalecie, po schodach jeszcze poprzepraszałyśmy się nawzajem za brak funduszów. Po czym wyszłyśmy na śnieg. Odprowadziłam Katarzynę do Placu Wolności i pożegnawszy się udałam się znów w stronę akademika. Było jednak zbyt wcześnie, Iza miała wrócić z pracy o 20 , a było parę minut przed 18. Cały czas biłam się z myślami, iść do Ramiego, czy nie iść.
Wcześniej byłam już 2 razy w ciągu tego miesiąca i za każdym razem pocałowałam klamkę, bowiem on udając, że go nie ma, zwyczajnie nie otwierał mi drzwi.  Nie miałam co ze soba zrobić, Piotr był zajęty, nie mógł wpaść na kawę w Dragonie, udałam się więc znów do akademika. Wspinałam się po kolejnych piętrach schodów, jak zwykle wyczuwając nozdrzami smród dobiegający z toalet. Zapukałam do drzwi Nataszki, nie bylo jej, do drzwi Agnieszki, też jej nie było, do drzwi Pauliny, to samo. Akademik jawił się pusty i niegościnny. Nie miałam co ze sobą zrobić. Wyszłam na zewnątrz, było jeszcze zimniej, dzień chylił się końcowi, niebo ogarniał zmrok, a moje buty doszczętnie przemoczone przelewały przez siebie chlupę topniejącego śniegu. Tak bałam się tam iść, zdecydowałam jednak. Spróboję pójdę. Przeszłam przez przejście dla pieszych, minęłam park, most kolejowy. W myślach odmawiałam zdrowaśki, chociaż nie jestem specjalnie wierząca."Zdrowaś Mario łaskiś pełna", naprzemiennie z "świeta Mario Matko Boska, módl się za Nami grzesznymi..."kotłowały się w głowie mieszając z lękiem, strachem i podekscytowaniem. Idąc tak z tą modlitwą w duszy znalazłam się przed jego domem tuż naprzeciw klatki schodowej. Podniosłam głowę w górę, aby znanym zwyczajem sprawdzić czy jest w domu. Światła świeciły się w pokoju Ramiego i kuchni. Oszacowałam więc, że najwyraźniej jest sam, co było jak najbardziej prawdopodobne, z racji tego, iż pozostały zaledwie 2 dni do Wigili. Wstąpiłam na schodki i podest przed drzwiami frontowymi, wcisnęłam zapisany w pamięci kod na domofonie, który natychmiast wydał z siebie charakterystyczny pisk. Drzwi otworzyły się i byłam już w klatce schodowej. Ogarnął mnie paniczny lęk, a co jeśli nie otworzy, jeśli znów upokorzę się przed samą sobą. Zaczęłam wchodził powoli po schodach, po chwili jednak zrezygnowałam z tego pomysły i jęłam szybko z nich schodzić. Stojąc tak zawieszona, pogrążona w niepewności toczyłam walkę z samą sobą, z moją miłością, strachem, honorem. Teraz albo nigdy, to ostatni moment. Pomyślałam i szybko zaczęłam wspinac się z uśmiechem po schodach znów odmawiając w myślach zdrowaśki. Popatrzyłam chwilę na ostatnim podeście na jego drzwi, przełknełam slinę i energicznie podeszłam bez zastanowienia nacisnęłam dzwonek. Ku mojemu asolutnemu zdziwieniu drzwi otworzyły się. Stał w nich Rami, z lekkim uśmiechem.
- Wiedziałem, że przyjdziesz.-powiedział.
-Przyszłam zlożyć Ci życzenia i chciałam się pogodzić, tak po przyjacielsku-odpowiedziałam uśmiechając się figlarnie, ale stałam tam w progu nie wierząc własnym oczom, że go widzę. Jego, meżczyznę mojego życia, za którym płaczę i tęsknię od ponad miesiąca. Nie wiedziałam co nastąpi, nie chciałam być nachalna, a on ku mojemu jeszcze większemu ździwieniu, dodał:
-Zapraszam. Może wjedziesz.-weszłam więc już pewnie. Zachowując się jak dotychczas, ściagnęłam buty, ponarzekałam, że zimno, przywitałam sie z Adamem, jego współlokatorem, bo jednak był, i to jeszcze z kolegą w kuchni, po czym udałam się za Ramiego przyzwoleniem do jego pokoju. Usiadłam na łóżku.
Zaczęłam opowiadać o swoim planowanym i zbliżającym się styczniowym wyjeździe do Kairu. Poprosiłam o herbatę. Zadawałam sztuczne pytania o Kair, o to czego mam się wystrzegać w tym mieście. Rami wychował się w Kairze, spędził tam prawie całe swoje dzieciństwo, liczyłam, że jakoś tymi pytaniami przełamie pierwsze lody. Rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Rami jak zwykle był powściągliwy, a ja gadałam jak najęta, żeby pozbyć się kłopotliwej ciszy, żeby wydłużyć chwile spędzone z Nim, żeby nacieszyć Nim oczy. Byłam podekscytowana, kochałam go całą sobą, w głowie tylko jedna myśl krażyła paranoicznie, kochaj się ze mną, dotknij mnie, pocałuj. Ciało i dusza aż się rwały do Niego całe. Jak wspominam Ramiego i te wszystkie chwile teraz wyobrażam sobie taki obraz w głowie, moje ciało, z którego wnetrza wychodzi tysiące rąk pragnących jego dotknąć i posiąść i tysiące ust, które wyją z rozpaczy i tęsknoty za Nim. Powstrzymywałam się jednak, sparaliżowana na tym łóżku, prawie nieruchoma.
-Zrobisz mi drugą herbatę-zapytałam onieśmielona końcem pierwszej. Przypomniał mi się kazachski zwyczaj, gdzie kiedy kończy się herbata trzeba wyjść.
-Nie-odrzekła Rami. A ja zamarłam, myśląc, że to już koniec tej tkliwości moich myśli, że to już koniec mojej nadzieji.
-Nie zrobisz mi herbaty Rami?-zapytałam, żeby utwierdzić się w tym przekonaniu.
-Nie teraz-odpowiedział, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Przecież rozmawiamy-uspokoił mnie bardziej.
Z pokoju Adama dobiegały głośne tupoty, zamykany zamek od torby, zrozumiałam, że juz za chwile wyjeżdza. Przeciagałam wiec nienaturalnie rozmowę, żeby doczekać tego moemntu. Zza drzwi pokoju Ramiego usłyszałam zapinaną kurtkę, Adam swoim zwyczajem pożegnał się nawet nie wchodząc, krzyczac z korytarza "To ja spadam. Wesołych Świąt" po czym zatrzasnął za sobą drzwi. Spojrzałam znacząco na Ramiego, on chyba też odbił moje spojrzenie jak lustro. Zostaliśmy sami.  Rami zaczął chyba pierwszy nawracać do tego co sie stało.
-Jak mogłaś Jolanta, jak mogłaś grozić mi obdukcją, jak mogłaś wyludzać pieniądze od mojej matki- pytał. Wyczuwałam w jego głosie, mimice i oczach fałsz i próbę zmanipulowania mnie, wzbudzenia we mnie poczucia winy.
-Rami, nie wyłudzałam pieniędzy. Byłam samotna, opuszczona, miałam siniaka pod okiem, siniaka, który utrzymywał się przez ponad dwa tygodnie. Uderzyłeś mnie pięścią w oko, i potem zostawiłeś, a ja byłam sama, upokorzona. Zostawiła mnie moja miłość. Biłam się z myślami, z miłością, i nienawiścią do Ciebie. Miałam całe sine oko.
-Sprowokowałaś mnie Jolanta. Rzuciłaś mnie szczotką, ciągnełaś za włosy. Ja dobrze wiem jak było, a przez Ciebie wyszedłem na tyrana. Ale w dupie to mam, nie interesuje mnie zdanie innych ludzi. Dlaczego, to zrobiłaś, jak mogłaś?
-Przepraszam Rami, byłam załamana i zrozpaczona. Też ludzie mówili mi różne rzeczy. Byłam zagubiona.- chciałam zakończyć niemiłe wspomnienia. Próbowałam odbiec od niezręcznego tematu.

Rozstając się ze mną Rami mnie pobił, wymierzył cios pięścia w moje oko. Miał rację sprowokowałam go, szarpałam za wlosy, rzuciłam szczotką, uderzyłam w twarz. On mnie kopał, szarpał. W zasadzie razem się szarpaliśmy potęgujac agresję.  Prowokowałam jego wściekłość, która narastała, a on doprowadzony do granic ostateczności wymierzył ten cios w oko. Pamiętam tą zaciśnięta dłoń. To nastąpiło automatycznie. Zaczełam zwijać się z bólu, padając na łóżko i przeraźliwie krzycząc w kółko weset "Rami, to boli"  turlałam się z podwiniętymi nogami. Rami wpadł w szał. Nigdy nie zapomnę tych złych emocji, tego jego wyrazu twarzy, tej bezradności, tej mimiki dziecka, przerażonego dziecka z przymrożonymi od płaczu oczami i z rozwartymi wargami od szału. Serce mi ściska. Zobaczył moje oko, pod którym natychmiast wyrósł wielki guz, a twarz uległa zniekształceniu. Płakałam tak latajac od lustra w pokoju do lustra w łaziece, wygladając jak zniekształcony potworek, z przekwionymi oczami i zniekształconą twarzą. On krzyczał, krzyczał głośno i przeraźliwie. To nie tak miała wyglądać nasza miłość. Było już tak pięknie. W głowie wyświetlaly mi się zdjęcia nas wracających z Warszawy pociągiem, kiedy pewna kobieta patrząc na nas przytulonych uśmiechała się snetymentalnie, a Rami szeptał mi do ucha, że pewnie jej przypomina się jak sama była zakochana w młodosci. A teraz moja miłość życia, mój ukochany stoji przede mną, szarpiąc dłońmi swoje włosy i krzycząc w niebodlosy:
-Nienawidzę Cię, nienawidzę Cię, zostaw mnie, zostaw, zniszczyłaś mi moje życie. Wynoś się, wynoś z mojego życia słyszysz.-powstarzał jakby w nieskończoność.
Chciałam go przytulić, chciałam uspokić, uciekał przede mną.
-Zabiję się, ja się zabiję-powtarzał w kółko, a ja chodziłam za Nim od kuchni do pokoju. Przyprałam donośny i stanowczy ton:
-Rami uspokój się, chodź Cię przytulę.
-Nie chcę zostaw mnie, nie chcę. Odejdź. Chcę zostać sam. Muszę się uspokoić.
Zgodziłam się, ale bojąc się, żeby rzeczywiście się nie zabił poleciłam, żeby poszedł do pokoju. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Potem jakoś przytulilismy się, on poszedł mi po maści. Tamtej nocy kochaliśmy się szaleńczo dwa razy, żeby dac upóst nagromadzonym emocjom.

Te wspomnienia oboje mieliśmy przed oczami. Zgodnie zrezygnowaliśmy z dalszej rozmowy. Rami zaproponował, żebyśmy przeszli do kuchni. Pomyślałam, że chce się mnie pozbyć. W kuchni usiadł na oknie, chwilę rozmawialismy, nie wytrzymałam, podeszłam niespodziewanie do niego chcąc się przytulić. Odmówił. Myślałam, że nie mam żadnych szans. Podeszłam jeszcze raz, żebrząc o prztulenie.
-Rami przytul mnie. Przytul mnie. Niech wszystko przejdzie-powstarzałam. On nie chciał, ale widziałam w jego oczach, że dystans pomiędzy Nami się zmiejsza. Przytulił mnie w końcu, ale nie tak jakbym chciała nie w pełni. -Przytul mnie mocniej.-wyszeptałam.
- A tak Ci nie starczy.
-Nie-odrzeklam z uśmiechem.
Ujełam jego dłonie i mocno zacisnęłam za swoimi plecami. Wtuliłam się w ramiona. I wreszcie wszystko w Nim pękło. Przytulił mnie z całą potęgą ukojenia. Poczułam to wyraźnie. Wtulił się mocno, z wielkim westchnieniem. Poczułam silne podniecenie. Oboje poczuliśmy, zaczęliśmy ocierać się twarzami, nosami, szukac upragnionego zapachu na w zalamaniach szyji. Nasze usta nieśmiało zmierzaly do siebie, po czym delikatnie zaczeliśmy się całować, powoli. Oboje byliśmy przerażeni i wystraszeni równie mocno. Bałam się tego, ale nie mogłam się powstrzymać. Po chwili siedzieliśmy tak w objęciach patrząc się na siebie. Moje ukochane jego oczy, ich wyraz, te iskierki w Nich wróciły. Poczułam się znów swojsko, ogarnęło mnie szczęście i spokój, a w brzuchu znów pojawiły się motylki.
Siedzieliśmy tak cały wieczór, patrząc się na siebie. Wtulał się we mnie tak mocno, w moje piersi, całował mnie i lizał moje sutki jak wygłodniały. Kochałam się z Nim tego wieczoru. Bardzo się bałam, nie chciałam tego robić, zrobiłam to w przypływie emocji. Boże, jaka czułam sie spełniona kiedy we mnie wchodził. Jakby ten seks z Nim był największym sukcesem mojego życia, największym darem. Fale podniecenia wyginały mi twarz, cisnęły łzy do oczu. Boże jak za Nim tęskniłam, jak tęskniłam za Nim w sobie, jak marzyłam o tej chwili. Wyszeptał, że dawno tego nie robił. Skończył na moim brzuchu, oblewając mnie ogromną ilością białej gęstej spermy. Kocham zapach ten zapach jego spermy. Wtarłam sobie ją w ciało, polizałam upragniony smak i poszłam do łazienki się wymyć. Siedzieliśmy do 5 nad ranem patrząc się na siebie, upojeni widokiem i szczęśliwi.
-Tęskniłem za Tobą Jolka-powiedział.
-Ja za Tobą też.-odrzekłam.
Nie mogłam spać tej nocy. Patrzyłam na Niego, chciałam się kochać i kochać, on jednak zasypiał, i jakoś nie chciał kochać się drugi raz. Tulił mnie tylko do siebie, wtulał głowę w moje piersi, jakby wygłodniały. Był czuły i słodki. Zasnęłam całując jego stopy wtulona w nie.
Rankiem obudził mnie informując, że miałam koszmar, przygarnął do siebie. Chciałam znów się z Nim kochać. Pomyślałam, że ma kogoś, bo jego penis nie chciał mu stać. On jednak chyba był zmęczony, po czym jednak udało nam się . Skończył szybko, poczułam na udzie jego penisa i wyciekającą spermę. Znów zapadł we mnie jak w toń wtulając się w moje piersi. Wykompałam się, on szykował się do radia. Liczył znów na to, że wyjdę. Byłam rozczarowana, liczyłam na to, że ta jego swoboda, to zachowanie, ten brak pośpiechu oznacza, ze mam zostać i zaczekać na Niego w mieszkaniu, dla mnie było to jakby oczywiste. Zgodził się więc, ja ucieszyłam się. Wyszedł i poszłam spać. Wstałam tuż przed tym jak wrócił. Zdecydowaliśmy się spędzić razem wieczór, oglądając film.
On siedział komponując jak za starych czasów kiedy byliśmy razem muzykę, ja poszłam do kuchni gotować nam kolację. Raz po raz wołał mnie , żebym mogła ocenić jego twórczość i złożone utwory. Kochałam dawać mu rady, a on doceniał je. Gotowałam cala szczęśliwa zupę. Nie był to może kulinarny wyczyn. W zasadzie nie było z czego. Zupa na kostce rosołowej, doprawiana olejem, przyprawą curry i resztkami naci pory, która starannie pociełam w kostkę. W drugim garnku makaron nitki. Zjedliśmy razem. Pochwalił mnie. Te jego pochwały były jakby sensem mojego istnienia. Pochwała za zupę równała się największemu sukcesowi mojego życia.  Tego wieczora nie kochalismy się, rozmawialiśmy, oglądając film.
-Wierzysz w przeznaczenie Jolka?-zapytał.
-Wierzę-odpowiedziałam licząc na to, że myśli własnie to samo co ja, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Pytaliśmy się wzajemnie o to, czy któreś z Nas miało jakiś partnerów seksualnych w ciągu tego miesiąca rozstania. Okłamałam go, że byłam mu wierna. On odrzekł to samo, ale ja również wiedziałam, że kłamie. Oboje wiedzieliśmy. To dało się wyczuć, w sposobie naszego kochania, w spojrzeniach, w niepewności, w dziwnym rozczarowaniu, w każdym geście. W końcu pękł we mnie lęk, znów byłam cała jego, kochająca i oddana. I choć przyszłam tam pogodzić się, zawrzeć przyjaźń, skuszona tym co zastałam, skuszona i upojona jego ramionami, ustami, dotukiem, słowami kochałam go znów całą sobą. W pełni oddana powtarzałam znów jak szalona, bez zastanowienia, nie licząc się z konsekwencjami : Kocham Cię Rami, kocham Cię ... ".
- Jesteś miłośćię mojego życia Rami, błagam Cię nie odchodź. Zostań.-wreszcie wyszeptałam.
-Wiesz co Jolka, ty też jesteś chyba miłością mojego życia-odrzekł.
-Chyba-zaznaczyłam, śmiejąc się.
-Tęskniłem-powiedział znów.
-Wiem Rami, że tęskniłeś.
-Jak tak leżymy jest super. Ale jak przychodzi do normalnego życia, to nie Jolka. -zaczeła pojawiać się w nim niepewność, tak dobrze mi znana.
-Czuję spokój Rami.-
-Ja też-.
-Ale do bez sensu, ty wyjeżdzasz do Kairu.Ja nie wiem Jolka. Nie wiem sam już co mam robić. Musze to przemyśleć, ale napewno jak będę chciał wrócić do Ciebie będą warunki moje postawione. Nie zgodze się na Twoj wyjazd do Kairu. Kobieta sama nie może podróżować.
-Rami, ale co ja mam zrobić. A ty przecież wyjedziesz do Londynu, zabierzesz mnie z sobą. Nie rozmawiajmy o tym, porozmawiamy później jak będzie na to odpowiedni czas. Ja mogę przesunąć wyjazd na luty, żebysmy mogli nacieszyć się sobą. Rami kocham Cię całym sercem, jesteś miłością mojego życia. Przejdę dla Ciebie na Islam, wyjadę z Toba do Angli, jak będziesz chciał.
-Mówisz tak, żeby mnie zmanipulować Jolka, żebym do Ciebie wrócił. Ciągle wydaje mi się, że chcesz mnie zmanipulować żeby osiągnać jakieś korzyści, że kręcisz mnie tak specjalnie.-
-Ale jakie korzyści Rami. No jakie korzyści mam osiagnać. Pieniądze? Przecież jesteś biedny. Ja nie chcę osiągnać żadnych korzyści, kocham Cie Rami kocham Cię. Obiecaj mi coś, że nawet jeśli Nam nie wyjdzie nigdy nie odejdziesz, że zawsze będziemy sie znali.

Patrzyłam na Niego tak i wiedziałam, że mnie kocha. Wiedziałam to pierwszy raz, dokładnie i doskonale. Nigdy nie był tak czuły, nigdy nie czułam tej jego miłości, aż do teraz. Zasneliśmy w objęciach. Na rano spokojnie spakowaliśmy się i zgodnie wyruszyliśmy na stację PKP.
Kupiłam bilet. W tramwaju Rami zaczął znów zachowywać dystans. Od rana w jego myśli pojawiła się znów niepewność, niepewność tego czy mnie kocha,. ta sama co zawsze. Ignorowałam ją. Jednak na dworcu znów dała się wyraźnie we znaki. Tulił mnie i mówił:
-Nie wiem Jolka. Nie wiem co mam zrobić. Nie wiem czy Cię kocham. Czy pasujemy do siebie. Wiele rzeczy mi się w Tobie nie podoba, wiele rzeczy przeszkadza, to co robiłaś w Turcji, teatr, to że jesteś starsza ode mnie 4 lata. Sam już nie wiem, co mam zrobić. Ja chyba zwariuję. Czasem tak bardzo Cię pragnę, ale czasem wszystko mi w Tobie nie pasuje i nie wiem co mam zrobić. Ja wiem, że gdybym dał Ci pewność, ty byś też była inna. Ale ja nie wiem  Jolka.
Cisneły mi się znów do oczu łzy, wiedziałam, że pewnie znów czeka mnie rozpacz. Nadal miałam jeszcze nadzieję, wierzyłam tak bardz w Jego miłość do mnie.
-To bezsensu. Ty wyjeżdzasz do Kairu. Ty pewnie specjalnie tak mówisz, żebym wrócił do Ciebie.

Siedziałam tam z Nim, pod rozkładem jazdy na podeście ustwionym pośrodku Holu Głównego, na którym zwykle stał stragan z książkami i łzy cisnęły mi się coraz bardziej do oczu. Powstrzymywała się. Zbliżała się godzina odjazdu jego pociągu. Jechał na święta do Wrocławia. Poszłam z nim na peron. Zimno się, że mną pożegnał, całując w policzek i mówiąc zwykłe "cześć" żadnych obietnic, żadnych czułości nic.
To było właśnie w jego stylu. Ja również przejmując narzucony ton, nawet nie zostałam mu pomachać, odwróciłam się i zbiegłam ze schodów. A potem weszłam schodami na peron 4 , żeby spojrzeć na pociąg, którym miał jechać z peronu 5. Łzy cisnęły się do oczu. Przesiedziałam jakieś 40 minut w poczekalni wsiadłam do pociągu w stronę Wronek i patrząc znów na znikający zza oknami Poznań, potem lasy i pola okryte śniegiem z nadzieją pojechałam na Święta Bożego Narodzenia do domu. Pomimo nie tak ciepłego pożegnania jakiego bym sobie życzyła byłam już bardziej szczęśliwa niż 2 dni temu zmierzając do Poznania.


I teraz z myślami się biję, i czekam na jego odpowiedź...co dalej... co z Nami, co z Sylwestrem, czy spędzimy go razem. Kocham go, a on kocha mnie, ale jak twierdzi, całkiem racjonalnie, bowiem racjonalistą jest..., że "miłość to nie wszystko". Dla mnie to jednak wszystko-miłość, początek i koniec wszystkiego. Wszystko z miłości powstaje bowiem, albo z jej braku kończy się. Albo też wszystko powstaje z braku miłości, a kończy się z miłości. Jednak wszystko miłość albo jej brak zawiera, albo miłość lub jej brak tyczy się całości.

Ghir enta, Only you !





dirni fi balek, yalli nahwek
ana 9elbi khtarek, 9elbi khtarek
wou ma sebt dwak
lyoum rak m3aya wou ghoudwa yadra
hadi hwale el denia, hwal el denia
hlouwa wou moura


ghire nta, ghire nta, ghire nta li dkhalte l'9elbi
ghire nta, ghire nta, ghire nta li saken 9elbi

hali mhayarni, lili msaharni
wa3lach ya 3omri, hram ya 3omri
t3adeb fiA
el rbi3 ma ydoum, el ward yedbal
wana hali ma3dour, hali ma3dour
dirni fel bal

ghire nta, ghire nta, ghire nta li dkhalte l'9elbi
ghire nta, ghire nta, ghire nta li saken 9elbi



hali mhayarni, lili msaharni
wa3lach ya 3omri, hram ya 3omri
t3adeb fia
el rbi3 m ydoum, el ward yedbal
wana hali ma3dour, hali ma3dour
dirni fel bal


 Souad Massi - No One But You

Think of me
Oh you who I love
My heart chose you
And I don’t know what to do
Now you’re by my side
But tomorrow, who knows?
That’s how the world is
Sweet and bitter at the same time


No one but you
No one but you
No one but you has entered my heart
No one but you
No one but you
There's no one but you in my heart

Your love puzzles me
At night I can't sleep
Why do you make me suffer so much ?
Spring does not last forever
And roses wilt in the end
I'm in chaos, I'm in chaos
Think of me